Kurka bez piórka. Powstańców 4
Zwykle wszelkie galerie, sklepiki z rękodziełem tudzież kramy z ozdóbkami działają na mnie magnetycznie. Zwykle specjalnie się nie opieram i ochoczo porzucam obrany kierunek zwabiona niezidentyfikowaną siłą przyciągania, po czym, niestety, zwykle kręcę nosem i idę sobie dalej....ale tym razem było zupełnie inaczej.
Kurka, jakoś dziwnym trafem, z początku nie przypadła mi wcale do gustu do tego stopnia, że ja i mój pies Łatek nawet nie przeciągnęliśmy spaceru, przechodząc bez zaglądania do środka. Phi, pomyślałam sobie, znowu jakaś chińszczyzna.
Tak czy siak, kiedy trafiłam tam ponownie, tym razem i z Łatkiem i z wózkiem, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie mój słodki i bardzo niecierpliwy balast, spędziłabym tam znacznie więcej czasu, bo to jedno z takich miejsc, które przenoszą trochę w inną rzeczywistość.
Już sam rozkład pomieszczeń jest zaskakujący. Wkracza się do małego sklepiku, który nagle otwiera się w kolejnych pomieszczeniach pokazując swoje nowe oblicze. I będąc już bardziej w atmosferze krakowskiego Kazimierza niż w Katowicach, można zapomnieć się w oglądaniu zgromadzonych tam przedmiotów.
Grafiki, ceramika, biżuteria, zabawki, przedmioty dekoracyjne. Wszystko zebrane w uroczym chaosie, który wyzwala chęć posiadania rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślelibyśmy. I tylko ci o wyjątkowo niewzruszonej samodyscyplinie, potrafią powściągnąć swoje zakupowe żądze. Ja, niestety, muszę opędzać się od natrętnych myśli o dekorowaniu, kupowaniu prezentów na następną gwiazdkę, uszczęśliwianiu wszystkich i samej siebie, i koniec końców nie wychodzę z pustymi rękami, niczego nie żałując z resztą.
Koniec i bomba, kto nie kupi nic w Kurce, ten trąba:))