Dzień liczby Pi
Dzień liczby Pi uprzytomnił mi właśnie, że moje przykre doświadczenia z królową nauk są nieskończone. Wciąż uporczywie przypomina mi o swoim istnieniu. Nie mam tu na myśli, oczywiście, koszmarów, kiedy to śni mi się, że nie mogę przejść do następnej klasy, bo te kończą się błogą konstatacją, że jednak udało mi się zakończyć edukację i, mimo wszystko, nie tkwię do tej pory w podstawówce. Cóż, dopada mnie nagle, w realu i bezprzykładnie daje mi do zrozumienia, jak bardzo daleko po przecinku są moje matematyczne zdolności.
Tak, przyznaję, wpadam w panikę, kiedy mam do czynienia z liczbami. I nie wiem, czy to syndrom nienajlepszych doświadczeń szkolnych czy po prostu wrodzona matfobia. Radzę sobie jak mogę, co głównie sprowadza się do udawania, że wiem, kiedy nic nie wiem. Kiwam głową i staram się zmienić temat, jeśli się da wybrnąć z nieszczęścia, że tak powiem, dyskalkulii. A w zaciszu domowym, sprawdzam , doliczam się z rumieńcem na
twarzy i przyjmuje do wiadomości, że znów złapała mnie w swoje sidła.
Nie polubiłyśmy się z matematyką i już raczej nic tego nie zmieni. Dlatego proszę nie urządzać mi
tutaj dnia liczby Pi, póki co nie żyjemy na Matplanecie ,i proszę, niech już tak zostanie.
Oczywiście serdecznie pozdrawiam wszystkie Pi, i Sigmy oczywiście też;)